+7
voyażka 25 czerwca 2015 22:31
Rzym marzył mi się od zawsze, ale ceny wycieczek zorganizowanych przyprawiały o zawrót głowy. Na szczęście istnieją tani przewoźnicy i hotele na bookingu. Dzięki temu za 700zł spędziliśmy 4 dni w przepięknej stolicy Włoch korzystając z czego dusza zapragnie. Z racji tego, że nie tylko nam się Rzym marzył na wycieczkę pojechaliśmy w 4. Loty na wizzair.com w tym dniu szczęśliwie proponowały jeszcze 20% zniżki dla posiadaczy karty Wizz, więc bardziej się opłacało kupić kartę z jednorazową opłatą 140zł i mieć dostęp do ceny promocyjnej, a dzięki temu przez rok 2 osoby mogą kupować bilety po cenach klubowiczów. Tak więc za niecałe 400zł kupiliśmy bilety Warszawa- Rzym i z powrotem dla dwóch osób oraz członkostwo Wizz – całkiem niezły początek! Termin 9-12 marca. Teraz przyszedł czas na noclegi, priorytetem była cena, lokalizacja oraz łazienka :D. Za 90€ znaleźliśmy świetnie usytuowany opiewający na 2* hotel Albergo Marechiaro przy samym dworcu. Trzeba było jeszcze doliczyć podatek na miejscu (za 3 noce i 2 os. 18euro). Z lotniska Rzym Fiumicino kursował bus Terravision – dużo bardziej opłaca się kupić bilety przez internet (4€ w 1 str.), niż w kasie ponieważ w 1-szą stronę kosztuje 6€, a w powrotną 8€. Tak więc wszystko było gotowe i czekało na ten dzień!
Dzień 1.
Wylot mieliśmy z Warszawy, tak więc rano wyruszyliśmy z Bydgoszczy, zostawiliśmy samochód na parkingu i czekaliśmy na lot. Wszystko poszło sprawnie i już o 14:30 wylądowaliśmy. Busy Terravision znajdują się po prawej stronie (ok. 400m) od terminala. Ciężko się było do nich dopchać, ale już około 16 zatrzymaliśmy się przy dworcu, a z niego w 2 minuty do naszego hotelu. Lokalizacja była naprawdę świetna, zaraz przy hotelu świetnie zaopatrzony i tani sklep spożywczy, dookoła mnóstwo tanich restauracji, barów oraz kawiarenek. Po zameldowaniu się w hotelu i otrzymaniu kluczy zostawiliśmy rzeczy, odświeżyliśmy się i wygłodniali wyruszyliśmy na pyszny włoski obiad. Obeszliśmy kilka restauracji nie wiedząc co wybrać, aż wylądowaliśmy w tej naprzeciwko hotelu (Pastarito Pizzarito). Stołowaliśmy się tam codziennie! Jedzenie było pyszne, a cena śmieszna – 8 € za danie dnia, czyli danie obiadowe (dowolna pizza, lub calzone lub dowolny makaron), woda, kawa oraz deser! Zanim to wszystko zjedliśmy zrobiła się prawie 20. Z hotelu wzięliśmy darmowe mapki i obmyśliliśmy plan na jutrzejszy dzień. Zrobiło się ciemno, poszliśmy na spacer po okolicy na plac Republiki, który tętnił życiem i był przepięknie oświetlony. Byliśmy już przekonani, że będzie to naprawdę udany wyjazd pełen niesamowitych widoków.
Dzień 2.
Z samego rana wyruszyliśmy na podbój Rzymu . Nie mogło się obejść bez pysznego włoskiego śniadanka tuż za rogiem na Via Giovanni Amendola stołowali się sami Włosi, więc musiało być smacznie i tanio – za 1,80€ można było wypić kawę z jakimś pysznym wielkim ciachem. Do tego kanapki na drogę i kierunek Koloseum. W drodze podziwialiśmy mistrzostwo parkowania i jazdy oraz odwagi pieszych. Światła robią tam często tylko za ozdobę. Zachęceni poczynaniami Włochów my także skróciliśmy sobie drogę i przecięliśmy na skos ruchliwą 4-pasmówkę na której końcu stał zaparkowany samochód policji, zrobiło nam się trochę niezręcznie przemnażając w głowie mandat w euro, ale panowie tylko się do nas uśmiechnęli i wrócili do szukania czegoś w telefonie. Taką policję to ja rozumiem! Zwłaszcza, że w tym całym pozornym braku ładu na ulicy kierowcy i piesi świetnie się odnajdują, ruch idzie sprawnie, a żadnej kolizji nie było widać.
Z pomocą mapy po 10 minutach znaleźliśmy się tuż przy najbardziej znanym włoskim zabytku Koloseum - robił niesamowite wrażenie! Z racji tego, że na sierpień planowaliśmy ślub już w domu obmyśliliśmy „stylizację” sesji przedślubnej. Przy Koloseum było na to idealne miejsce, więc zabraliśmy się do dzieła. Naszymi rekwizytami były m.in. balony, które później przyczepione do plecaka zwracały uwagę innych przechodniów :D niestety w drodze gdzieś się zapodziały, albo jakiś sprytny kieszonkowiec rozpracował węzły i nam je zwyczajnie zabrał. Wracając do tematu Koloseum stanęliśmy w dłuuugiej kolejce po bilety, na szczęście szła ona bardzo sprawnie i już po pół godziny byliśmy w środku. Bilety były w cenie 12€, a ulgowe (do 24 r.ż. chociaż ja już miałam 25 dostałam ulgowy – patrzą na rocznik) 7,5€. Samo Koloseum rzeczywiście robi wrażenie jednak dużo ciekawiej wygląda z zewnątrz. Następnie podziwialiśmy Łuk i Palatyn. Nie odstępowali nas na krok „selfi”, sprzedawcy proponujący statyw do aparatu lub telefonu. Na początku było to nawet śmieszne, ale później wręcz przed nimi uciekaliśmy. Kolejnym celem była Isola – wyspa na rzece Tybr. Przeszliśmy przy Circus Maximus a właściwie przy jego pozostałościach. Po drodze minęliśmy jeszcze Usta Prawdy, ale odstraszyła nas kolejka, dalej szliśmy wzdłuż rzeki. Mosty w Rzymie są naprawdę imponujące. Wyspa nie okazała się niczym specjalnym, znajdowała się na nim jedynie jakaś przychodnia, czy coś w tym rodzaju kilka domków i kilka punktów usługowych. Naszym celem stało się teraz jedzenie, zgłodnieliśmy! Wróciliśmy na drugą stronę mostu i weszliśmy w głąb miasta. Trafiliśmy całkiem przypadkiem do dzielnicy żydowskiej. Pachniało pięknie, a małe uliczki tętniły życiem, więc skusiliśmy się na jedną z restauracji, jadłam tam chyba najlepszą pizzę! Najedzeni mogliśmy kontynuować naszą wyprawę i za kolejny punkt obraliśmy Panteon. Na szczęście po drodze pobłądziliśmy i trafiliśmy na Campo de Fiori! Na szczęście, bo nie wiem dlaczego nie zauważyliśmy go na mapie jako punktu godnego zobaczenia, a był naprawdę przepiękny! Stragany pełne pachnącego jedzenia, degustacje, bibeloty, kwiaty i mnóstwo ludzi. Niesamowita atmosfera! W ramach deseru skusiliśmy się na świeże owoce przed chwilą pokrojone - gotowe do zjedzenia w kubeczku, pyszności! Dookoła restauracje, trattorie, piekarnie… Mogłabym tam mieszkać. Dalej ruszyliśmy w kierunku Piazza Navona z przepięknymi fontannami! Dopstrykaliśmy jeszcze kilka zdjęć do naszej wesołej sesji i udaliśmy się do Panteonu. Efekt oświetlenia tylko przez otwór w kopule był naprawdę imponujący. Następnym punktem była wyczekiwana fontanna di Trevi, tylko tak się składa, że nie wiedzieliśmy, że jest ona w trakcie generalnego remontu… No trudno, centuś wrzucony, będziemy musieli wrócić znowu. Po drodze upajaliśmy się pięknymi uliczkami, uroczymi kamienicami z kwiatami i… likierami degustowanymi w sklepikach :D. Gdyby nie limit przewożonych płynów na pewno kilka zabralibyśmy do domu. Mimo lekkiego zmęczenia kolejnym celem były Schody Hiszpańskie, gdzie mogliśmy na chwilkę usiąść i odpocząć… jak pozostałe setki ludzi . Schody są tak zatłoczone, że prawie byśmy ich nie zauważyli. Po krótkim odpoczynku nasze kompanki postanowiły coś zjeść w restauracji Leon d’Oro na via Sistina, polecają :D. Właściciel tworzył niesamowitą atmosferę, zabawiał i potrafił nawet kilka słów po polsku. My w tym czasie przeszliśmy się po okolicy do Fontanny del Tritone i zauważyliśmy przepiękną boczną uliczkę całą w drzewach pomarańczy, więc się nią przeszliśmy. Jakież było nasze zdumienie gdy fotografując drzewka podszedł do nas pan powiedzmy delikatnie nie spod igły D&G i z ironią po angielsku powiedział: co, nigdy nie widzieliście pomarańczy? Trochę nas zatkało :D. Zapraszamy monsjeur żula do Polski!  Idąc wąskimi uliczkami podziwialiśmy umiejętności parkowania (zwłaszcza smartów, które nie parkują równolegle ale prostopadle) i samochody tankujące na energię. Koleżanki posilone, więc mogliśmy ruszać w stronę hotelu. Przeszliśmy zupełnie nieplanowanie przy San Carlo Quattro Fontane – niby byliśmy przyzwyczajeni, że na każdym rogu czeka coś ciekawego, to naprawdę przyciągnęło naszą uwagę- na skrzyżowaniu ulic w każdym rogu jest rzeźba w wodzie – ciężko to opisać, trzeba to zobaczyć! Doszliśmy do Placu Republiki i ledwo ciągnąc nogi wstąpiliśmy do sklepu i wróciliśmy do hotelu. Było około 19, daliśmy sobie więc trochę czasu na odpoczynek i o 20:30 byliśmy umówieni w restauracji za rogiem. Niestety każdy z nas tak poległ, że usnęliśmy i spotkaliśmy się na drugi dzień rano. To był męczący dzień (wg endomondo przeszliśmy ok. 30km) ale grzechem byłoby w Rzymie jeździć do zabytków komunikacją miejską, bo zabytki są wszędzie!
Dzień 3.
Na trzeci dzień zaplanowaliśmy Watykan. W każdą środę o 10 na Placu Św. Piotra odbywa się audiencja generalna (warto o tym pamiętać planując wyjazd). Jedynym wymogiem jest być tam min. godzinę przed czasem i nie mieć przy sobie nic niebezpiecznego. Do Watykanu z racji tego, że chcieliśmy być jak najwcześniej pojechaliśmy metrem. Zaraz po śniadaniu w tej samej kawiarni co dnia poprzedniego i zaopatrzeniu się w kanapki na drogę przy dworcu wsiedliśmy do metra (linia A z Termini do Ottaviano). Metro w Rzymie jest naprawdę dobrze rozpisane i oznaczone, nie da się tu zgubić. Z przystanku do murów Watykanu dzieliło nas zaledwie 5 minut spacerkiem. Przy murach znajdowały się bramki i kontrola (podobna do tej na lotnisku) – trzeba było wyjąć całą elektronikę i ewentualne metalowe przedmioty. Bez problemu można wnosić jedzenie, picie czy aparaty. Byliśmy po 8, a plac był już zapełniony mnóstwem ludzi. Miejsc jednak nie brakowało, najlepiej jednak usadowić się na brzegach, ponieważ Papież objeżdża cały plac wytyczonymi alejkami. Jest tu także „przyczepa” pełniąca rolę poczty watykańskiej, gdzie można kupić m. in. znaczki czy pocztówki watykańskie. Obeszliśmy plac i zajęliśmy miejsca. Mateusz poszedł po bilety wstępu (nie trzeba ich mieć, są darmowe, ale stanowią naprawdę świetną pamiątkę). Audiencja była naprawdę niesamowitym przeżyciem, Papież na żywo wygląda jeszcze milej niż w telewizji. Tłumacze tłumaczyli przebieg audiencji także na j. polski. Żeby było śmieszniej chciałam wykazać się swoją znajomością języka francuskiego i pod koniec coś tam usłyszałam o biletach i błogosławieństwie, więc trochę sobie dośpiewawszy stwierdziłam, że z tymi biletami można wejść na górę i papież nas pobłogosławi i byłam o tym tak przekonana, że Mateusz powiedział to strażnikowi, który wpuścił naszą 4 na miejsca vipowskie tuż przy Papieżu (dziwne tylko, że nie chciał tych biletów….). Wszystko się wyjaśniło, gdy te same słowa padły po polsku – chodziło tylko o to, że na odwrocie biletów znajduje się modlitwa, po której będzie błogosławieństwo. No cóż- usłyszałam to co chciałam, ale cel był osiągnięty. Byliśmy tak blisko . Co więcej w tym samym czasie ojcowie z naszego kościoła w sprawach służbowych mieli wyjazd do Rzymu i spotkaliśmy ich tam. Mateusz dzwoniąc do jednego z nich usłyszał: nie możecie tu być, bo tu nie można wchodzić, po czym spotkali się wzrokiem. A jednak możemy! Po błogosławieństwie ludzie powoli zaczęli opuszczać plac. Dopiero po 13 można było zwiedzać Bazylikę św. Piotra, więc rozeznaniu się w cenie biletu do Ogrodów Watykańskich (chyba ok. 37€, więc zrezygnowaliśmy) oraz rzucie oka na mapę postanowiliśmy pójść do Castel Sant’ Angelo położonego przy rzece. Po drodze minęliśmy dwa piękne mosty (V. Emanuele II i S. Angelo) i dotarliśmy do imponującego zamku otoczonego mnóstwem zieleni (nie wchodziliśmy już do środka). Następnie rzut oka na mapę planując drogę powrotną przez Rzym zahaczając o to czego wczoraj nie widzieliśmy i powrót do bazyliki. Ustawiła się ogromna kolejka do zwiedzania więc wymienialiśmy się staniem w niej i dziewczyny poszły na kawę, a my coś zjeść i trafiliśmy na najlepszy makaron jaki w życiu jedliśmy!! Trzeba iść tam koniecznie: Pastasciutta (via delle Grazie 5) – trzeba cofnąć się w kierunku stacji metra, z której wysiedliśmy (któraś uliczka po prawej stronie). Makaron marzenie – w kilka minut, można zjeść na miejscu lub wziąć na wynos. ok. 5€ w zależności od porcji. Ręcznie robiony i świeżo gotowany pyyyycha. I tak oto zleciała nam kolejka do wejścia i mogliśmy podziwiać bazylikę na własne oczy (wstęp jest darmowy). Jest naprawdę potężna i pełna zdobień, trzeba tam spędzić dobrą chwilę, aby wszystko zobaczyć. Po wyjściu poszliśmy jeszcze na kopułę bazyliki (dziewczyny na makaron do Pastasciutta ;) ). Dosłownie poszliśmy – na kopułę prowadzi ok. 700 schodów, z czego końcowe są tak wąskie i kręcone, a ściany są pochylone, więc jest to małe wyzwanie. Ale widok rekompensuje wszystko: na górze Plac św. Piotra wygląda jak z pocztówki, do tego piękna panorama Rzymu. W drodze na kopułę mamy sklepik z całkiem przystępnymi cenami i pamiątkami bardziej świętymi niż na bazarkach, jeśli chcemy przywieźć komuś coś z Watykanu warto się tu zaopatrzyć. Po drodze też jest zejście ze schodów na kopułę bazyliki wewnątrz, warto tam wejść i zobaczyć ten ogrom z wysoka.
Po zejściu spotkaliśmy się w jednym miejscu i kontynuowaliśmy zwiedzanie Rzymu. Przeszliśmy znowu koło zamku wzdłuż rzeki przy Pałacu Sprawiedliwości aż do mostu Margherita (nie, nie miał nic wspólnego z pizzą :D) do Piazza del Popolo. Plac był ogromny, tętnił życiem i rozrywką. Warto tu chwilę posiedzieć i odpocząć. Następnie przeszliśmy ulicą drogich sklepów (via de Babuino) i dotarliśmy znowu do Schodów Hiszpańskich. Wciąż nie wiemy z jakiej okazji ale dwie panie, chyba Rosjanki ubrane w sukienki retro rozdawały wypoczywającym na schodach kwiaty, bardzo fajny pomysł. Po nabraniu sił na dalszą wędrówkę podobną trasą jak dnia poprzedniego wróciliśmy do hotelu. Na obiadokolację poszliśmy (tym razem się udało!) do naszej knajpki naprzeciwko. Bardzo mi się podoba u Włochów ten brak pośpiechu przy posiłku. Przesiedzieliśmy tam 2 godziny, jedząc, rozmawiając się, śmiejąc i analizując minione dni oraz planując jutrzejszy – już ostatni. A w Polsce, gdy tylko opróżnimy talerz kelner zabiera go z prędkością światła ( i ja, jako że zjadam później siedzę sama z talerzem jak taki baran, albo głodomór) i ciągle pyta: podać coś jeszcze (tonem pt. jeśli nie to zwolnij stolik) i tyle z naszego wyjścia do knajpki. Tak więc po obżarstwie zrobiliśmy jeszcze mały spacerek po okolicy, zakupy i poszliśmy spać.
Dzień 4.
Na ostatni dzień nie planowaliśmy za wiele, z racji tego, że o 15 mieliśmy już samolot. Po tradycyjnym śniadanku tam gdzie dotychczas poszliśmy pożegnać się z Koloseum. Obeszliśmy go z drugiej strony mijając te zabytki, które pominęliśmy drugiego dnia – m. in. Bazylikę Santi Giovani e Paolo i przechodząc przy Palatynie dotarliśmy do Teatru Marcello, Foro Traiano na Kapitol i do Ołtarzu Ojczyzny. Te wszystkie zabytki są niby blisko siebie, ale można się tu nieźle zakręcić i zgubić – nam się to oczywiście przytrafiło. Ale na szczęście dość szybko się odnaleźliśmy. Żeby było śmieszniej chcieliśmy sobie zrobić pożegnalne zdjęcie w 4 i przygotowaliśmy wielką kartkę z zapisanym ze słownika arrivederci ROME - i to był nasz błąd, o którym przekonaliśmy się bardzo szybko :D pewien Włoch widząc to tak na nas nakrzyczał (po Włosku oczywiście:D) że pisze się ROMA - zapamiętamy na całe życie ;). Bardzo się chwali taką dbałość o swój język - także podziękowaliśmy Panu i wrzuciliśmy kartkę głęboko do śmietnika:D.
Wracając do zabytków tu naprawdę było czuć prawdziwy, historyczny klimat Rzymu. Szkoda nam było wracać… Przed wyjazdem skoczyliśmy jeszcze do naszego miejsca na obiadek i poszliśmy na przystanek. Tu nie obyło się bez perturbacji, bo wydrukowany bilet trzeba było wymienić w kafejce Terravision (naprzeciwko przystanku) na kartę pokładową. Zanim to zrobiliśmy niestety nie wpuścili nas już na ten kurs autobusu (a jeździ on co 40 min…) ponieważ wszystkie miejsca już były zajęte. Dlatego lepiej wymienić tę kartę jak najszybciej (ale tego samego dnia co powrót). Miny nam trochę zrzędły, bo do odlotu coraz bliżej. Na szczęście prawie na styk, ale zdążyliśmy. Kontrola przebiegła szybko i sprawnie, choć niestety nie mieliśmy już czasu na nawet zajrzenie do sklepów, a lotnisko jest naprawdę ogromne. Wsiedliśmy do samolotu i tak oto zakończyła się nasza wielka Rzymska przygoda. Aczkolwiek myślę, że jeszcze tu wrócimy. Na pewno polecamy!

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

fromviewof-com 26 czerwca 2015 06:56 Odpowiedz
Przypomniała mi się moja wizyta w Rzymie. Ja byłam tylko dwa dni, i zastanawiam się czy będąc tam np. miesiąc zdołam zobaczyć wszystko :) Ale miło wrócić do wspomnień :)
voyazka 26 czerwca 2015 08:02 Odpowiedz
fromviecof-com na Rzym chyba nigdy nie jest za dużo czasu :) ja mogłabym tam mieszkać... :) miło, że mogłam Ci przypomnieć Twój wyjazd! :) widzę, że lecisz też do Bergamo - o tym też coś naskrobałam na blogu - zapraszam w wolnej chwili ;)
krzysiekgd 4 lipca 2015 09:39 Odpowiedz
Świetna relacja,piękne zdjęcia....Planuję polecieć do Rzymu,tylko nie wiem jeszcze kiedy....Byłem tam,ale dosyć dawno temu,kiedy to jeszcze liry były w użytku,hehehe czyli w 1997 roku.....Rozmarzyłem się,czytając Twoją.Waszą relację.... :-) Pozdrawiam serdecznie i udanych,kolejnych podróży :-)
nika01 9 sierpnia 2016 13:23 Odpowiedz
Wszystkie te miejsca obeszła jak wy. Rzym jest piękny. Zamierzam udać się tam ponownie aby teraz zobaczyć go również nocą i dłużej posiedzieć w knajpkach. Polecam również wycieczkę do Tivoli. Bosko